DREWNIANY STÓŁ
Ten post miał się pojawić w sierpniu i wraz z wpisem jak drewniany stół na tarasie w Starachowicach przechodził metamorfozę, tworzyć miesiąc stołów na blogu. Jak to jednak w życiu bywa (szczególnie z niemowlakiem u boku) plany swoje, życie swoje. Cieszę się, że obsuwa w publikacji jest tylko miesięczna.
Wyobrażacie sobie mieszkanie bez stołu? Bo ja nie. Gdy się wprowadzałam do naszego mieszkania, mogłam nie mieć połowy kuchni i wielu innych rzeczy, ale stół być musiał. Od razu wiedziałam, że chce drewniany, raczej „grubociosany” 😉 niż lekki wizualnie. Tak, mam ciągoty do stylu rustic. Wiadomo, drewno kosztuje. Wtedy jednak udało mi się znaleźć fajny stół w dobrej cenie i dodatkowo rodzaj wykończenia mogłam wybrać sama.
WSZYSTKIE KOLORY DREWNIANEGO STOŁU
Pierwszą opcją kolorystyczną o której pomyślałam 8 lat temu była biel. Najlepiej biel transparentna, przez którą będą przebijać słoje drewna. Ponieważ wtedy miałam jeszcze nie do końca sprecyzowane kolory dodatków w mieszkaniu, a 95% mebli była biała, zaczęłam obawiać się, że będzie za biało. W ostatniej chwili zmieniłam wybór na wosk w kolorze kawy. I nie powiem, to było piękne wykończenie drewna. Jednak zmęczyło mnie dość szybko. Chwilę mi jednak zajęło, aby przełamać się i pomalować bardzo dobrze wyglądający stół na biało. Z ciemnym stołem wytrzymałam nie całe półtora roku.
Gdy mój drewniany stół zyskał już nowy image i lansował się na salonie cały w bieli, nie żałowałam swojej decyzji. Wiadomo jednak, że stół to miejsce mocno eksploatowane. Gdy dzieci są w domu, proces zużycia materiału rośnie w zastraszającym tempie. Na tym stole nauczyłam się, że nie każda farba to wytrzyma. Blat więc malowany był nie raz i nie dwa. Nawet został zabezpieczony specjalnym lakierem do blatów kuchennych i stołowych. Ostatecznie najlepiej sprawdzało się odświeżanie jedną warstwą białej farby mniej więcej raz do roku. Jeśli myślicie, w trakcie czytania tego postu, że to była przyczyna zmian, o których będę pisać, to uprzedzę, że nie. Co roczne malowanie blatu, to był dla mnie relaks, a nie uciążliwość. Nie raz wspominałam, że machanie pędzlem jest dla mnie medytacją.
NIEPRZEMYŚLANE DODATKI
Kupując drewniany stół do pierwszego własnego mieszkania wiedziałam, że nie raz będę zapraszać do siebie gości i nie jedne święta będę chciała u siebie zorganizować. Dlatego szukałam stołu rozkładanego, z dodatkowym blatem. Jako osoba wtedy mało biegła w meblach, nie pomyślałam, że hasło „dostawki”, to sygnał, żeby nie interesować się stołem, szczególnie jak się nie ma piwnicy, schowka lub dodatkowych zbędnych metrów do przechowywania. Po dostarczeniu wymarzonego mebla do domu, zdziwiłam się, że dodatkowy rozsuwany blat nie da się zamontować tak, żeby schować go pod blatem głównym. (całe życie, korzystałam tylko z takich stołów) Teraz mnie to bawi, wtedy nieszczególnie. Ponieważ stół był robiony na indywidualne zamówienie, nie mogłam go zwrócić. I tak przez wiele lat dostawki chowały się po różnych kątach mieszkania, nawet nie pytajcie jakich. Nasza kreatywność była ogromna.
Dostawki do stołu były wyjmowane np przy okazji świątecznych obiadów
STÓŁ A LESS WASTE
W pewnym momencie mieszkanie zaczęło nam się kurczyć i kąty do przechowywania dodatkowych blatów zniknęły. To już był etap, gdzie nie jeden mebel został przeze mnie i męża przerobiony lub zrobiony. Dlatego, wiedząc już czy sobie poradzimy, czy nie, wpadłam na pomysł, żeby udoskonalić nasz stół.
Teraz myślę, że to co zrobiłam z tym stołem, jest rodzajem działania w duchu less waste. Nie porąbałam go na opał 😉 , nie wystawiłam na „śmieciarkę”, nie oddałam w „dobre ręce” na olx w celu zebrania funduszy na zakupienia nowego. Z jednego stołu zrobiłam dwa meble na miarę i potrzeby dwóch różnych miejsc. A koszt tego przedsięwzięcia to około 600 złotych. Nowy, duży drewniany stół w tej cenie? Całkiem tanio.
A co dokładnie zrobiłam? Wymieniłam blat naszego stołu. Chciałam mieć drewniany stół z grubymi nogami, grubym blatem z niesklejonych dech i dodatkową rozkładaną częścią. Budowę stołu z powiększanym blatem, można powiedzieć, że już przerobiliśmy, bo biurko w naszej sypialni tak własnie działa. Jest to mój projekt, a wykonanie męża. Dlatego duży pan Y, gdy usłyszał o moim planie, nie miał przerażenia wypisanego na twarzy. Co czasami się zdarza, gdy usłyszy o moim nowym pomyśle i jego roli w tymże.
Co się stało ze starym blatem już wiecie. Powędrował do Starachowic i po dodaniu drewnianych kozłów z drugiej ręki, świetnie sprawdza się na tarasie. W tym roku został jeszcze przemalowany i zyskał kolejne życie w nowym wcieleniu. Taki wiecie, program ochrony stołów. 😉
ROZKŁADANY BLAT
No dobrze. To jak zabrałam się do planowania nowego blatu? Chwilę zajęło mi zdecydowanie się z ilu desek chciałabym go zrobić. Szerokość stołu w oryginale to 80 cm. Mogłam więc wybrać cztery deski po 20 cm. Wydawały mi się jednak zbyt wąskie do efektu, który chciałam osiągnąć. Ostatecznie wybrałam 3 deski po 30 cm i grubości 4 cm. Trochę zwiększyłam szerokość blatu, ale to wyszło stołowi na plus. Skąd wziąć grube, surowe deski? Najprościej z tartaku. Czasami jednak najtrudniej. Szczególnie gdy mieszkasz w dużym mieście, nie masz prawo jazdy, ani samochodu. Od czego jest internet? 😉
Dechy na blat kupiłam w jednym z tych dwóch sklepów. Nie mogę znaleźć maila z potwierdzeniem zakupu, mam natomiast zapisane oba linki i wiem, że to pod którymś z nich zamówiłam materiał na nowy image stołu. Kierowałam się ceną, razem z transportem, więc na pewno, któryś z tych sklepów jest tańszy. Możecie kupić deski od razu z przycięciem (odpłatnie), lub zrobić to samemu. My docinaliśmy deski sami, to znaczy mąż ciął. 😉
Nasz dotychczasowy stół miał 140 cm i dwie dostawki po 40 cm. Po rozłożeniu łączna długość wynosiła 220 cm. Wiedziałam już, że przy grubym drewnianym blacie tylko dwoma dostawkami można osiągnąć taki rozmiar stołu. Jednak opuszczany blat w naszym przypadku mógł być wyłącznie po jednej stronie (tej od ściany). Poszłam więc na kompromis i przedłużenie stołu zrobiliśmy o 60 cm i z jednej strony. Tym samym stół w wersji imprezowej ma 2 metry długości i jest to całkiem optymalna wielkość na nasze warunki mieszkaniowe.
KROK PO KROKU
Niestety nie pokażę Wam jak zamocować główny blat po wymianie, ponieważ mój mąż zrobił to, kiedy nie było mnie w domu. Zapominał, że chciałam wszystko udokumentować. Myślę, że jeśli będziecie umieli usunąć blat z własnego stołu, to z zamontowaniem nowego nie powinno być już problemu. Trzeba będzie to zrobić w ten sam sposób.
Po wymianie głównego blatu, stół prezentował się jak na poniższych zdjęciach. Jeszcze w stanie surowym.
Mam jednak dla Was zdjęcia z montażu rozkładanego blatu. Deski zostały przymocowane aż sześcioma zawiasami. Część z zawiasów, została nagięta do naszych potrzeb. 😉 Deski są ciężkie, dlatego ilość zawiasów mnoga. Oczywiście, żeby nie podnosić dech pojedynczo, wszystkie zostały złączone ze sobą kantówką.
A co zrobić, żeby blat nie opadł, jak już zostanie uniesiony? Tu pomogą kolejne kantówki. My wykorzystaliśmy otwory, które już były w ramie. Pozostałość po dostawkach. Gdy blat jest unoszony wystarczy wyciągnąć podpory spod stołu i na nich wszystko oprzeć. Ich długość to blisko połowa wymiaru blatu głównego. W naszym przypadku to 65 cm.
WYKOŃCZENIE
Zrobienie nowego, głównego, blatu tak wykończyło mojego męża, że rozkładaną część zrobił dopiero po 7 miesiącach. Stąd tytuł tego akapitu. 😉 Tak naprawdę, moja ciąża dała w kość wszystkim i nie było kiedy zakończyć tej metamorfozy. Nie było też potrzeby, bo w tym stanie nie miałam głowy do jakichkolwiek imprez w domu, a tym samym duży stół nie był priorytetem. Przyszedł marzec tego roku, zbliżał się poród mojego drugiego syna i Święta Wielkanocne, które miały odbyć się u nas w domu. Delikatnie przypomniałam mężowi, że czas zakończyć co się zaczęło i tak dorobił drugą część blatu.
Stół jeszcze bez opuszczanej części blatu
Wiadomo jednak, że przez tyle miesięcy nie używaliśmy stołu niczym go nie zabezpieczając. Świeże, surowe drewno sosnowe ma bardzo ładny kolor, ale nie na długo. Brzydko się starzeje robiąc się żółte. Nie chciałam zamalowywać dech na biało. Musiałam je jakoś wykończyć. Chciałam wrócić do mojego pierwszego pomysłu na stół, którego nigdy nie zrealizowałam. Do tego wszystkiego, wiecie, lubię spójność. 😉 Dlatego blat stołu zabezpieczyłam tak samo jak blaty kuchenne. Ługiem i białym olejem (Fluggera, jakby ktoś pytał).
Widzicie jak blaty „grają” ze sobą? Mimo iż są to dwa różne drewna. Brzoza i sosna. Blat komody w przedpokoju wykończony inną techniką, również efektem końcowym współgra z resztą.
Na zdjęciach przedłużenie blatu jest jeszcze w swojej surowej formie i widać tę różnicę. Choć muszę przyznać, że na fotografiach mniej niż w rzeczywistości. Nie zdążyłam przed zrobieniem zdjęć dokończyć dzieła i wyrównać koloryt na całym blacie. Zaraz potem udałam się na porodówkę. A gdy rodzina się powiększała, wyjątkowo to mój mąż machał pędzlem, między wizytami w szpitalu. 😉
NOWY BLAT W PRAKTYCE
Stół z nowym blatem, przez ostatni rok, nie raz mogliście już zauważyć na zdjęciach na instagramie. Głównie w wersji nierozbudowanej. Mogę Wam powiedzieć więc, czy nie żałuję tej realizacji i czy lepiej mi się sprawdzała biała farba, ciemny wosk, czy ług i olej na blacie kuchenno-jadalnianego stołu.
Drewniany stół z grubym , niesklejanym, olejowanym blatem to jest najlepsza wersja tego mebla. Uwielbiam go. Plamy trzymają się go mniej niż białej farby, jest odporniejszy na odbarwienia, a mocniejsze czyszczenie lub tarcie przy używaniu, nie ściera koloru jak w przypadku ciemnego wosku. Wiadomo, że olejowanie należy powtarzać. Na zdjęciach z białymi piwoniami, widzicie deski po 9 miesiącach użytkowania, bez odświeżania. Myślę, że mają się świetnie.
A co z uchylną częścią? Do tej pory wykorzystaliśmy ją raz. Sprawdziła się rewelacyjnie. Mimo załugowania i olejowania widać jednak różnicę w kolorze, między nią a głównym blatem. Wynika to głównie z patyny czasu i użytkowania. Mam nadzieję, że przy odświeżaniu blatu, ta różnica się choć trochę wyrówna. Poza tym, musiałam oswoić się jeszcze z jedną ciut drażniącą mnie kwestią, ale niestety nie do obejścia.
Gdy przysuwam stół do ściany, jego blat jest w odległości czterech centymetrów od niej. Dlaczego? To jest grubość zwisającej części stołu, z tej właśnie strony. Początkowo bardzo mnie to drażniło. Miałam nawet w planach przycięcie kantówki o tej grubości i „wepchnięcie” jej w tę dziurę. Jednak dwa miesiące na wsi i aktualny rozgardiasz w domu spowodował, że mi to wisi, tak jak temu stołu blat. 😉 Na ten moment, temat zarzuciłam. Nie gwarantuję jednak, że do niego nie wrócę. 😀
Zdjęcia do tego postu robiłam, jak możecie się domyśleć po pewnych sezonowych gadżetach, na koniec maja. Trochę mi zajęło przygotowanie tego wpisu, ale udało się. Mam nadzieję, że Was to cieszy choć w połowie tak jak mnie. A teraz zapraszam do zapoznania się z większą dawką materiału fotograficznego. 😀
SPRYTNE ROZWIĄZANIA
Nieskromnie napiszę, że wiem, iż nowa wersja stołu to całkiem sprytne rozwiązanie. I tak, jestem z siebie i męża dumna. I będę Wam polecać takie gadżety DIY. Co więcej, postaram się przygotować post o moim biurku, gdzie rozwiązanie jest bardzo podobne, ale ze względu na mniejsze gabaryty, o wiele łatwiejsze w wykonaniu i użytkowaniu. Chcecie? Dajcie znać 🙂
ściskam
Iza
11 komentarzy
Pięknie Wam to wyszło. Dzięki zdjęciom i detalom czuję się zapach drewna i przyjemną w dotyku strukturę i ciepło drewna. Ech. Rozmarzłam się. Proszę mi powiedzieć tylko jak łączyliście deski na szerokość? kołkami i klejem czy może nic nie wierciliście i deski są tylko sklejone? A może takie sklejone już zamówiliście?
A pytanie czy chcemy post o biurku – phi! pewnie, że chcemy. 🙂 w naszych małych mieszkankach tego typu rozwiązania są na wagę złota. Mam do zagospodarowania wnękę wąską i dość głęboką. Górna część to będą półki na książki (dość głębokie półki, dwa rzędy książek by się zmieściły, a dolna to szafeczka. I kombinuję, jak by tą szafeczkę zagospodarować praktycznie, żeby zrobić z niej taki mini kącik dla mnie. A ponieważ na dole mają być drzwiczki otwierane, blacik może by zrobić taki odkładany po pracy. Nie zwisający tylko odkładany. Chm. Ale wtedy musiałabym za każdym razem wszystko z niego zdejmować. To może nie robić drzwiczek, a blat zwisający pełniłby ich rolę. Ech. Także prosimy, prosimy. Ślicznie prosimy o pomysły i ich realizację 🙂
Justyna
🙂 deski nie są klejone. Nie chciałam..łączone są od spodu śrubami. Przez to, że są grube nie widać tego od strony blatu. Pomysł z opuszczanym blatem zamiast drzwiczek .uwazam za super. Jak tylko mi się uda ogarnąć zdjęcia zrobię też post o biurku:)
Piękne DIY i zdjecia jak zawsze. Lubię Twoją konsekwencję stylu i kolorystyki. A mężowie-wykonawcy są na wagę złota, wiem coś o tym. Także mam swojego prywatnego zdolnego stolarza… Pozdrawiam i życzę kolejnych wspaniałych realizacji , nawet przy dwójce dzieciaków:-)
Dziękuję:) mieć męża wykonawcę pomysłów jest nie przecenienia !
Fajny efekt tego wybielenia. Czy można wiedzieć ile warstw ługu pani dała i ile oleju?
Dałam jedną warstwę ługu i dwie lub trzy warstwy oleju. Nie pamiętam już dokładnie. Na pewno świeże deski piją więcej. Jeśli olejuje się już stare drewno ten olej nie wsiąka tak bardzo .
Przepraszam, ale pozwolę sobie zadać dwa pytania: – olej – jaki? biały czy bezbarwny? oraz czy po pierwszej warstwie oleju szlifowała pani deski (bo się może włókna podniosły) i potem jeszcze raz olejowała? Bardzo spodobało mi się to kolorystyczne wykończenie i teraz kombinuję 🙂
Pozdrawiam serdecznie
Olej biały, chyba wspominam w poście. Ale wcześniej ług. Między warstwami lekko przetarlam papierem ściernym.
Serdecznie dziękuję za odpowiedź. Tak to już jest, że im głębiej w las tym więcej drzew. Ja tak mam z pytaniami, szczególnie jeśli chodzi o drewno 😉 Zapytam więc jeszcze – olej do podłóg czy może jednak do blatów ze względu na ewentualny kontakt z żywnością? Przyznam, że odcień jaki pani uzyskała bardzo mi się podoba. Mając dwa różne białe oleje (duńskiej firmy WOCA) i posiadając ług Fluggera zrobiłam sobie na desce próby w różnych kombinacjach. Co prawda to jesion, ale jestem zaskoczona tak różnymi rezultatami. Jeden z białych olejów, który mam – zrobił deskę tak białą, że ługowanie wydaje się być nie potrzebne. Można zapytać jaki dokładnie ma pani olej, chyba Flugger, tak wyczytałam z wpisu, ale może są jakieś rodzaje? 🙂
Stół jest piękny – choć raczej nie przepadam za drewnianymi elementami ;-).
Mam pytanie techniczne – gdzie kupione zostały zawiasy? Też będziemy z mężem robić własny stół, bo nigdzie nie ma takiego jak byśmy chcieli. Tylko takich długich zawiasów nie mogę znaleźć :(.
zawiasy kupiłam w Leroy Merlin